Jan M Fijor Jan M Fijor
297
BLOG

Recepta

Jan M Fijor Jan M Fijor Polityka Obserwuj notkę 36

 

       Warunkiem minimalnej chociażby poprawy sytuacji polskiej służby zdrowia jest jej likwidacja, a dokładniej, likwidacja systemu, w którym dziś ona funkcjonuje. 

 
Cudów nie ma
 
     Usługi zdrowotne – tak jak i energia, praca ludzka czy czas - są dobrem rzadkim i chociaż byśmy wszyscy płacili składki w wysokości miliona złotych rocznie na obywatela, to i tak nie uda nam się zapewnić każdemu adekwatnej opieki medycznej. Lekarz, który operuje Kowalskiego, nie może równocześnie operować Nowaka. Ten drugi może nie doczekać końca operacji Kowalskiego. Pieniądze wydane na leczenie menela, któremu drugi menel rozbił po pijaku głowę kamieniem nie mogą być wydane na leczenie matki dzieciom, która nieszczęśliwie upadła na śliskich schodach. Fabryka produkująca szczepionki przeciwko najbardziej świńskiej grypie nie jest w stanie produkować w tym samym czasie, na tych samych urządzeniach leków przeciwko nowotworom. Zawsze czegoś dla kogoś zabraknie; cudów nie ma. Dlatego dostęp do dóbr i usług musi być reglamentowany, czyli ograniczany. To jest fundamentalny warunek życia na planecie Ziemia. I gdyby nawet wszyscy Polacy byli krezusami, to i tak nadal się będą zdarzać nagłe zgony, wypadki, ofiary, których można by uniknąć itp. Bez względu na nośność czy hałaśliwość protestów, że każdy ma prawo do opieki zdrowotnej, że wszyscy ludzie są równi, że życie ludzkie jest bezcenne itp. - dla wszystkich służby zdrowia nie wystarczy, chociaż byśmy na głowie stanęli! Jedno, co w tej sytuacji możemy robić, to minimalizować straty, innymi słowy, tak wykorzystywać te rzadkie, niewystarczające zasoby, aby niczego z nich nie zmarnować, to znaczy, aby służyły jak największej liczbie ludzi.
 
Reglamentacja
 
      Człowiek wymyślił kilka mechanizmów reglamentacji dostępu do zbyt małej ilości dóbr. I tak, mogą one być losowane (pamiętacie książeczki samochodowe z czasów PRL), wydzielane (talony, przydziały dla przodowników pracy, kartki), ustanawiane (planista centralny), albo sprzedawane/kupowane. Ten ostatni mechanizm ma tę przewagę nad pozostałymi, że: primo, „przyznaje” obiektywnie temu, kto za dobro/usługę zapłaci najwięcej, a to znaczy, że ceni je wyżej od innych, którzy za nie zapłacą mniej; sekundo, ogranicza marnotrawstwo i tertio, zachęca do zwiększania podaży danego dobra/usługi, gdyż wiąże się to osiąganiem korzyści przez producenta. Rośnie w ten sposób cena, by ograniczyć dostęp do usług na poziomie ich podaży, ale równocześnie rośnie i podaż, co z kolei cenę tę obniża. Każde inne wyjście będzie gorsze. Wiedzą o tym zwłaszcza ci, którzy z braku możliwości leczenia dziecka czy innej bliskiej osoby w kraju, zbierają ciężkie pieniądze na leczenie zagranicą. Nie chodzi bowiem o to, żeby cena była niska, a podaż za niska, ale żeby usługa/dobro było dostępne.
 
Nieprzewidywalność czyli ryzyko
 
      Czynnikiem, który obok rzadkości dóbr, utrudnia gospodarowanie niewystarczającą ilością zasobów jest nieprzewidywalność. Innymi słowy, żyjemy w warunkach nieustającego ryzyka przed złem, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Fakt ten zmusił człowieka do szukania sposobu pokonania stanu ciągłej niepewności. Najstarszym i najpewniejszym mechanizmem, który nas przed ryzykiem chroni jest ubezpieczenie się na wypadek zaistnienia zdarzenia, które może nas zrujnować. I tak powstały firmy ubezpieczeniowe, które tym ryzykiem handlują. Ich działalność polega z jednej strony na rozkładaniu kosztów nieszczęśliwego zbiegu zdarzeń na dużą grupę ludzi, z drugiej, na minimalizacji tegoż ryzyka. Firma kupująca od nas ryzyko (właśnie firma ubezpieczeniowa) ocenia, że dotyczy ono tylko części ubezpieczonych. Wystarczy zatem, że każdy z ubezpieczonych zapłaci część kosztów nieszczęśliwego zdarzenia, by wystarczyło to na pokrycie szkody tych, którzy mają pecha i zysku ubezpieczyciela. Ale to nie wszystko. Koszt ryzyka wyliczony jest tak, że ubezpieczonemu opłaca się ryzyko ograniczać. Przykładowo, wiadomo, że osoby palące czy z nadwagą częściej chorują, i odwrotnie, ludzie, którzy o zdrowie dbają, nie palą, właściwie się odżywiają, rzadziej chorują. Wystarczy zróżnicować opłaty dla obu tych grup; nagrodzić osobników niższego ryzyka i ukarać tych, którzy tego ryzyka nadużywają. Spowoduje to, że część ryzykantów – aby zmniejszyć swoją składkę ubezpieczeniową - zacznie o siebie dbać, tym samym spadnie ich zachorowalność. A niższa zachorowalność, to z jednej strony odciążenie służby zdrowia, z drugiej, lepsze gospodarowanie jej zasobami, których ilość, jak pamiętamy, jest niewystarczająca.
 
Monopol out!
 
       Tymczasem obowiązujący w Polsce system – zarówno w wydaniu NFZ, jak i ZUS - nie tylko nie minimalizuje ryzyka, to na dodatek nie mając konkurencji działa jak każdy monopolista - niższej jakości usług towarzyszy wyższa ich cena. Sprowadza się to do wadliwego gospodarowania zasobami (szpitale, lekarze, opieka, lekarstwa etc.) czyli do ich marnotrawstwa. Dlatego ten system trzeba zmienić. Nie jest to wcale trudne. Wystarczy, że w pierwszym etapie zdemonopolizuje się ZUS, czyniąc z tego molocha jedną z wielu firm, w których można zapłacić składkę ubezpieczeniową. Zamiast do ZUS zaniesiemy pieniądze do jednej z wielu firm ubezpieczeniowych. Stworzenie konkurencji doprowadzi nie tylko do obniżenia składki. Płatnik, czyli właśnie firma ubezpieczeniowa, będzie dbać o to, aby poziom usług był odpowiedni, minimalizując tym samym marnotrawstwo zasobów. Co więcej, różnicując składki dla osób wysokiego i niskiego ryzyka, zachęci się tych pierwszych do większej dbałości o stan zdrowia, zniechęcając innych do bezsensownego wysiadywania w poczekalniach. Spadnie zachorowalność, zwiększy podaż usług zdrowotnych, obniżą się koszty - za mniej pieniędzy będziemy mieć więcej opieki medycznej. Demonopolizacji ZUS, który de facto nie jest firmą ubezpieczeniową, lecz co najwyżej filią urzędu skarbowego, towarzyszyć powinna prywatyzacja całej służby zdrowia i powstanie konkurencji na rynku usług medycznych. Pacjent stanie się klientem, o którego konkurujący ze sobą lekarze, pielęgniarki, szpitale i farmaceuci będą zabiegać, i o którego będą dbać, żeby nie poszedł do konkurencji. I o to chyba chodzi! A co z tymi, których nie będzie stać na składkę ubezpieczeniową? Część pójdzie do pracy, żeby na składkę zdrowotną zarobić. Tym, którzy pracować nie mogą zapłacimy za ubezpieczenie z pieniędzy zaoszczędzonych dzięki likwidacji NFZ i ministerstwa zdrowia. W takim systemie staną się one zbędne. Wszak i tak w ostatecznym rachunku leczą nas lekarze, a nie urzędnicy.
 
Jan M Fijor
 
 
 
 
Jan M Fijor
O mnie Jan M Fijor

Nazywam się Jan M Fijor. 20 lat na emigracji w USA, Argentynie i Meksyku. Pracowałem tam jako barman, pośrednik, makler, doradca finansowy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka